sobota, 7 marca 2015

"Zaginiona księga z Salem" - Katherine Howe

Jedni uważają, że nudna. Drudzy, że jakieś brednie o czarownicach. Trzeci, że to tylko wyładowania elektryczne. Czwarci, że ten za niski, ta za wysoka. A ja powiadam – mylili się.


Connie Goodwin to przyszła doktor wydziału historii na Harvardzie w specjalizacji: okres kolonialny Ameryki. Przez rok przygotowywała się do ostatecznego egzaminu, dzięki któremu osiągnie początkowy cel – prace nad badaniami doktoranckimi. Jej zadaniem jest odnalezienie źródła wtórnego, które po odkryciu doprowadzi ją do obrony swojego dzieła. Mniej więcej tak wyglądają studia – dla niewtajemniczonych. Powracając do powieści – Connie to dość mądra młoda kobieta, ale natrafia na szereg niezrozumiałych przez naukę zdarzeń, co powoduje, iż jej poszukiwania trwają...szybciej. Ha! Otóż to, jej promotor to człowiek bardzo szanowany w gronie uczonych. Manning Chliton, bo tak mu na imię, ma za zadanie pomóc swojej podopiecznej. Robi to w dość nietypowy – chociaż wątpię by się różniło od realiów akademickich – ale skuteczny sposób.


Akcja rozgrywa się w Harvardzie oraz Marblehead. Owa mała mieścina jest dość ważnym punktem dla Connie. Otóż tam znajduje się stary, kolonialny dom, w którym żyła kiedyś jej babcia Sophia oraz matka Grace. Tam też jest początek i koniec całej historii. A toczy się ona wokół jednej, starej księgi zwanej almanachem, rejestrem przepisań, bądź księgą zaklęć. Od wyboru do koloru. Gorzej tylko, że nigdzie jej nie ma. A to wszystko zaczęło się od zwykłej karteczki znalezionej w Biblii z napisem „Deliverance Dane”.


Główną bohaterkę można polubić od samego początku. Nie jest idealna – to ciężką pracą zdobywa cel. Ma swoje słabości, ale i mocne strony. Najbardziej interesujące w niej są dwa fakty: pierwszy – ma naprawdę dobrze poukładaną „szufladkową” pamięć, drugi – tak bujnej wyobraźni dawno nie widziałam. Jest w stanie wyobrazić sobie kompletnie wszystko – ale pamiętajmy, że to też zasługa posiadania ogromnej wiedzy. Jej przyjaciele Liz i Sam również mają konkretne osobowości, chociaż czasami Samuel wydaje się być zbyt doskonały ( według Connie ).

Styl pisania nie należy do prostych. Zdaje sobie sprawę, że niektórych by nużył doszczętnie, a innych zachwycał. Moim zdaniem był bardziej poważniejszy niż te wszystkie lekkiego rodzaju powieści. Trzeba dodać, iż mamy do czynienia z autorką, która ma doktorat, więc i opowiadanie będzie zawierało inny język. Jedynym rażącym błędem jest to, że chyba nie do końca korektor zauważył słowa „musi”, które ni w ząb nie może wkomponować się w zdanie. Jeśli nawet miał być to zabieg świadomy – powinien być przypis tłumaczący, skąd się to wzięło.

W powieści mamy do czynienia z rozdziałami zatytułowanymi Interludium. To w nich znajdziemy przeszły bieg zdarzeń, gdzie główną bohaterką jest właśnie Deliverance Dane. Wydarzenia mają swoje miejsce w Salem od roku 1682. Te nieliczne rozdziały łączą się z tym co dzieję się w teraźniejszości, przez co jesteśmy wstanie poznać wydarzenia, o których nie ma pojęcia Connie. Pozwalają zaspokoić naszą ciekawość i wcale nie potęgować nudy.


Kilka cytatów:

Staro:
„Delikatnie przesunęła palcem po spękanych grzbietach książek u na opuszkach palców został jej drobny brązowy proszek ze zniszczonych skórzanych opraw. (…) Wyciągnęła na chybił trafił cienki tomik i na podłogę posypały się kurz i kawałki oprawy. Zerknęła na stronę tytułową – Chata wuja Toma. Typowe. W każdym domu w nowej Anglii musiał znajdować się egzemplarz Chaty wuja Toma jako dowód, że rodzina była po właściwej stronie podczas wojny secesyjnej. Westchnęła i odstawiła książkę z powrotem na miejsce. Mieszkańcy Nowej Anglii bywali czasem mocno zadufani w sobie.”

Wspierająco:
- Och, Nathanielu. - Głos jej się załamał ,stłumiła szloch, przytykając do twarzy rąbek fartucha. Mąż objął ją, a ona drżąc, wtuliła twarz w jego szyję. Nathaniel głaskał ją brudną ręką po okrytej czepkiem głowie.
-Ciiicho, ciicho – szeptał.
Mercy popatrzyła na rodziców i uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy nie widziała matki płaczącej.”

Niebezpiecznie:
„Wskazała na przypominające nogi rozwidlenie idwa duże guzy w miejscach, gdzie mogłyby wyrastać ramiona.
- I co z tego? - zapytała Liz.
- To, że mandragora należy do najbardziej trujących roślin znanych ludzkości – wyjaśniła Connie. - Właściwie jest tak niebezpieczna, że podobno każdy, kto próbował ją wyciągnąć z ziemi, umierał na miejscu. Dlatego ludzie chcący zdobyć mandragorę potrzebowali psa, żeby ją dla nich wykopał.”

Żartobliwie:
„- Nawet jeśli ten napis odnosi się do osoby, czego przecież na pewno nie wiemy, to nie urodziła się tutaj, nie wzięła ślubu i nie umarła. Co miałaby robić w „Rocznikach członkowskich”?
Uciszył ją lekceważącym psyknięciem.
- No, no. A już myślałem, że Harvard to porządna szkoła. - Wstał, wyciągnął trzy tomiska z dolnej półki przy drzwiach i rzucił je na stolik. - Nie uczono cię na tym ekskluzywnym uniwersytecie, jak prowadzić dogłębne badania? Wyczuwam w tym postawę typową dla studiów licencjackich. Dalej, Connie. Jeszcze godzina i skończymy.”

Niesprawiedliwie:
„Niepewnym ruchem wyciągnęła rękę i położyła ją na ramieniu Deliverance.
- Bacz no, Livvy, nie frasuj się tyle. Nikt nie wierzy, że mogłabyś skrzywdzić dziecko. To tylko złośliwe gadanie. Wnet musi się skończyć. -Sarah dla pokrzepienia uścisnęła ramię Deliverance wielkimi paluchami, skinęła głową Mercy i wyszła na dwór.”

Szokująco:
„ Connie zatoczyła się do tyłu i odruchowo przytrzymała krawędzi stołu; jej oddech stał się płytki, urwany. Do oczu napłynęły jej gorące łzy i zorientowała się, że przy każdym wdechu wydaje z siebie jęk przerażenia. Namacawszy oparcie jednego z krzeseł, odciągnęła je od stołu w samą porę, by na nie opaść, gdy nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Przerażona splotła przed sobą ręce i pochyliwszy się, oparła czoło na kolanach, strząsana szlochem.”

Cytaty pochodzą z: K. Howe, Zaginiona księga z Salem, Wydawnictwo Niebieska Studnia, 2011 r.



Podsumowując: Po co się czepiać szczegółów? Debiut to debiut – dajcie spokój. Ja tam się całkiem nieźle bawiłam, ba nawet paru słów douczyłam. Do tego troszkę historii – jak dla mnie, idealna pożywka dla szarych komórek.

8 komentarzy:

  1. Mmmm, nieźle się zapowiada :) Jak już Ci pisałem, nie słyszałem o tej książce, no ale po takiej recenzji grzechem byłoby jej nie spróbować :>

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie jestem pewna, ale istnieje duża możliwość, że siedzi u moich rodziców na półce :D A ja nie umiem sobie przypomniec, czy to właśnie ten tytuł czytałam kilka lat temu, czy inny o podobnej fabule :D Jak by nie było - muszę obczaić koniecznie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rok wydania to 2010 wiec możliwe ze od 5 lat tam sterczy i czeka na Ciebie ;)

      Usuń
  3. Ostatnio w jakiejś taniej księgarni miałam tę książkę w ręku, ale się powstrzymałam. Trochę szkoda, bo po twojej recenzji nabrałam ochoty na nią:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ooo a jak chcialam ja kupic to nigdzie nie bylo, ostatnia sztuka w empiku! i to jeszcze 40 km ode mnie :D Mnie skusila, zawsze jest biblioteka a potem ksiegarnia :D

      Usuń

Witaj przybyszu! Skoro już tutaj dotarłeś będę rada, jeśli pozostawisz po sobie ślad. Dziękuję za przeczytanie kawałka mej książkowej rzeczywistości. Mam nadzieję, że los ponownie kiedyś Cię tu przyśle. Za każdy komentarz serdecznie dziękuję. Na pewno się odwdzięczę!